Prace konkursowe

Praca nr. 1

Od autorki: Angielska wiki podaje, że Tytani pojawili się pomiędzy rokiem 728 a 743, jednak w dzienniku wybrałam rok 738 jako datę pojawiania się pierwszych Tytanów. Urwanie tekstu na końcu jest zamierzone ;u;

IX Grudnia 738
 Nie ma go już od dwóch tygodni. Powoli kończą mi się zapasy żywności, a obfity śnieg uniemożliwia mi wyprawę do miasta. Teraz o tym myślę, mogła go zatrzymać śnieżyca i przyjechałby jeszcze z lekkim opóźnieniem, szczególnie w moich górskich terenach. Jednak dwa tygodnie to zdecydowanie za długo. Coś musiało się stać.
 Nie, nie, nie, przecież on robi to już od paru ładnych lat, nie powinno mu się nic stać. Znał te tereny, miał jakiś strażników...

 To mój pierwszy dziennik w życiu. Piszę go tylko dlatego, bo mam wrażenie, że coś jest nie tak. Jeżeli ktoś go teraz czyta, to prawdopodobnie zabrał go od moich zwłok. Czekam jeszcze dwa dni na mojego dostawcę i jeśli się nie zjawi, wyruszę do miasta. Prawdopodobnie zapasów starczy mi jeszcze na jakieś pięć dni, a w dwa powinnam dojechać do celu, gdyby po drodze nie spotkałyby mnie żadne przeszkody.

X Grudnia 738
 Nadal się nie zjawił. Spadły jeszcze bardziej obfitsze śniegi, a skończyło mi się już drewno na opał. Do tego słyszę w nocy jakieś dziwne, głośnie dźwięki. Mam wrażenie, że to była lawina, chociaż aby nastała tak sama z siebie? Coś musiało ją spowodować...

 Siedzę teraz przy dogasającym już kominku, owinięta milionami skór i koców. Daję mu jeszcze tylko jeden dzień, bo inaczej zostanę pierwszą ludzką mrożonką. Do tego nie mam jeszcze czym podgrzewać jedzenia ani przygotować kawy lub herbaty. Jem same suche mięso i popijam winem (jestem ciekawa, kiedy i jak znalazło się w moim posiadaniu).
 Jeśli dobrze kalkuluję, to owies i pasza dla konia powinna skończyć się już jutro. W drodze z zapasami będzie jeszcze gorzej. Nie mam pojęcia, jak przedrę się przez ten cholerny śnieg.
 Muszę  już kończyć, bo czuję, jak palce powoli mi zamarzają.  Muszę być wyspana, jeżeli chcę jutro wyruszyć. Boże, miej mnie w swej opiece.

XI Grudnia 738
 Wyruszyłam. Śnieg przestał tak obficie padać, jednak nadal droga jest nie do przebycia. Muszę jechać okrężną ścieżką, czyli mam już jakieś dwa dni w plecy. Zauważyłam też, że każdy wpis zaczynam podobnie. Szczególnie z tym śniegiem. Niedługo zacznę pewnie pisać, o ile centymetrów go ubyło lub przybyło, aby zapełnić wolny czas. Teraz jestem cały czas w drodze, zatrzymuję się tylko, aby napoić konia wodą, która o dziwo jeszcze nie zamarzła. Jem jadąc, nie chcę marnować czasu, bo i tak dojadę do miasta z kilkudniowym opóźnieniem.
 Robi się coraz zimniej. Nawet w ruchu odczuwam przeszywający, lodowaty chłód i zimne, górskie powietrze. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam ja i mój koń, ale w każdej chwili może znowu zacząć sypać. Powinnam nie zatrzymywać się, jednak jestem coraz bardziej zmęczona...

XII Grudnia 738
 Boże. Znalazłam jego ciało.

XII Grudnia 738
 Znalazłam jakąś opuszczoną jaskinię. Jezu, widziałam jego ciało. Jego rozszarpane na kilkadziesiąt kawałków ciało. Kto to mógł zrobić? Albo raczej..co?
 Zostawiłam tam jego zwłoki. Myślałam, że zwrócę, kiedy je zobaczyłam. Kilka metrów dalej leżał jego wóz.. a raczej to, co po nim pozostało. Wyglądało to jakby coś wyciągnęło sprzedawcę, a wóz po prostu kopnęło. Ale co mogło być tak wielkie i potężne, aby wykonać coś takiego? Boję się. Boję się jechać dalej.
 Muszę się opanować.. zapasów starczy mi ledwie na dwa dni. Udało mi się zachować trochę owsa dla konia. Dzisiejszego dnia powinnam już dojechać do prawidłowej ścieżki i później prosto w kierunku miasta.
 Ręce mi się trzęsą, sama nie wiem, czy z zimna, czy ze strachu. Wysiadam psychicznie i fizycznie. Muszę jechać. Muszę jeszcze wytrzymać tylko trzy dni. Trzy dni i wyjdę z tego piekła...
Chyba płaczę. Na kartce pojawiają się ciemne plamy. Zimno mi.

XIII Grudnia 738
 Ja.. widziałam coś w lesie... Dojechałam do głównej drogi. Jednak coś jest nie tak. Mam wrażenie, że ziemia się trzęsie. Trzęsienie ziemi? Nie, w tych terenach one się nie zdarzają... Dodatkowo to coś, co było w lesie... wyglądało jak człowiek.. ale nagi i kilkumetrowy. Może mam zwidy z przemęczenia i osłabienia? Nie mam pojęcia, czy przeżyję jeszcze te dwa dni.. Mam wrażenie, że zaraz padnę z wycieńczenia. Już ledwo mogę pisać.
Pomocy.

XIV Grudnia 738
 Co to było? Co to było... Uciekam przed kilkumetrowym potworem.. nie, to tylko przypomina człowieka... Boże...

 Jest dosyć wolne... nie, to nie biegnie.. ale podąża za mną.. jakby... było ciekawe.. czym jestem..
Muszę uciekać...


pomocypomocypomocy

 Mój koń zmarł z wycieńczenia... nie widzę już tego potwora... ale w każdej chwili może znów się zjawić... co to było co to było co to było

Grudzień
 Nie wiem, czemu jeszcze żyję. Zemdlałam ze zmęczenia, ale jednak jeszcze wstałam. Każda część mnie nie może się poruszyć przez te lodowate zimno. Teraz siedzę na środku drogi i czekam na śmierć.  Jeżeli ktoś teraz to wszystko czyta – ludzkość jest zgubiona.
 Chyba znowu zemdleję.

XVI Grudnia 738
 Jacyś kupcy znaleźli mnie na szlaku i zawieźli do pobliskiego miasta. Wiem, że i tak nie dadzą rady mnie odratować w tym obskurnym szpitalu. Czuję, że dzisiaj już umrę.
 Wszedł jakiś mężczyzna. Pyta, jak się czuję. Muszę mu powiedzieć o tym czymś... nie, nie mam siły. Dam mu dziennik.
 Ki lkume trowe, podobne do człowi eka stworzenie, zaint eresow anie czł owi ekiem, nieb ezpi ec zne jes t  ich za p e wne wię cej

l u dzk  ości to j  e st dzi e ń kt óry zmi



_________________________________________________________



Praca nr. 2

Ostatni krzyk



     Wytarłam gorzkie łzy, pociągnęłam głośno nosem i rzuciłam się do biegu. Za moimi plecami matka jeszcze krzyczała:
    -Jeszcze tego popamiętasz! Wrócisz tu ze spuszczonym ogonem, kiedy ten gnojek cię rzuci!
     Starałam się tego nie słuchać. Nie miała racji. Kochałam Hiroshiego i wiedziałam, że on kocha mnie. Biegłam coraz szybciej, wrzaski matki cichły z każdym krokiem. Łzy przysłaniały mi widok. Po pewnym czasie nie mogłam złapać oddechu i przystanęłam. Oparłam ręce na kolanach i zwymiotowałam na kostkę pod moimi stopami. Rodzice zawsze byli przeciwni mojemu związkowi z Hiroshim, ale od kiedy ojciec nie wrócił z misji zwiadowczej, matka uznała za swój cel w życiu rozdzielenie nas. Sprzeciwiałam się jej z całej siły. W końcu nie wytrzymałam i zaplanowałam razem z Hiroshim ucieczkę. Nie zakładałam jednak tak bolesnego z nią rozstania. Gdy tylko powiedziałam jej, że odchodzę, wydziedziczyła mnie i stwierdziła, że nie jestem już jej córką. Od śmierci taty coraz bardziej było z nią źle.
    Wytarłam usta rękawem. Musiałam postać w miejscu jeszcze parę minut przez wstrząsy, które dygotały moim ciałem. Ludzie przechodzący ulicą mijali mnie szerokim łukiem. I dobrze. Stwierdziłam, że od dzisiaj nienawidzę ludzi. Siedząc od ponad stu lat w klatce murów otaczających nas ze wszystkich stron, stali się rozpuszczeni, a w drodze ewolucji stracili niepotrzebny organ, jakim było serce.
     Siedząc na ulicy straciłam 20 minut cennego czasu. Wstałam więc chybotliwie, podpierając się o szorstką ścianę budynku. Zrzuciłam plecak na ramię i ruszyłam w kierunku mojego miejsca spotkania z Hiroshim. Podbiegło do mnie kilku ulicznych chuliganów. Jeden pociągnął mnie za rękaw lnianej koszuli i przewrócił na bruk. Zdarłam sobie całą skórę z wewnętrznej strony lewej ręki, próbując zamortyzować upadek. Dzieciaki zaczęły się śmiać. Spojrzałam na nie wzrokiem pełnym chęci mordu, którego dokonałabym, mając wystarczająco dużo sił. Szumowiny, widząc mnie, uciekły z niechęcią, kopiąc piasek w moją stronę. Poczekałam, aż znikną za rogiem i wstałam – tym razem już bez pomocy ściany. Miałam pewniejszy krok, nie zamierzałam o tym nikomu mówić.
     W końcu doszłam do stoiska z owocami na miejscowym targu, gdzie miał na mnie czekać Hiroshi. Dostrzegłam go stojącego kilka kroków ode mnie. Nie zobaczył mnie od razu, ponieważ studiował akurat zawartość swojego plecaka. Gdy w końcu oderwał od niego wzrok i na mnie spojrzał, jego źrenice zmniejszyły się ze strachu.
    -Natsuko, co ci się stało, dlaczego się spóźniłaś? Nic ci nie jest? Wyglądasz okropnie!
     Uśmiechnęłam się na jego widok, zawsze działał na mnie tak kojąco.
    -Nic mi nie jest, po prostu pożegnanie z moją matką trochę się przeciągnęło.
     Wydawał się zaniepokojony. Podszedł do mnie, chwycił moją brodę i obrócił ją ku słońcu.
    -Płakałaś – stwierdził – mówiłem ci. Jeżeli cenisz własne życie, lepiej zostań z matką. Przecież wiem, że ją kochasz.
    -Przestałam, od kiedy zabroniła mi z tobą być – odparłam bez chwili zastanowienia  - chcę pomścić swojego ojca, tak jak ty swojego brata i wstąpić do Korpusu Zwiadowczego, by zabić wszystkich tytanów.
    -Nie wiesz, na co się porywasz, Natsuko – westchnął, po czym nie poruszał już tego tematu. - Według naszego planu, powinniśmy teraz kupić sobie jakiś prowiant. Poczekaj tu, a ja pójdę coś załatwić.
     Usiadłam na zawilgotniałym, pokrytym mchem murku, a Hiroshi poszedł obejrzeć stragany. Niedaleko mnie na trawie siedziała trójka dzieciaków. Byli to dwaj chłopcy – jeden z czarną, a drugi z blond czupryną oraz dziewczyna z długimi włosami i w czerwonym szaliku. Ciekawe, po co był jej ten szalik, skoro słońce całkiem mocno grzało. Z daleka dostrzegłam, że chłopiec z jasnymi włosami był w podobnym stanie, co ja. Pewnie ktoś go pobił. Nie słyszałam dokładnie ich rozmowy, ale wpadło mi do uszu kilka słów, takich jak herezja, tytani, czy świat poza murami. Zdecydowanie były to słowa, których nie powinno się używać w miejscu publicznym, a tym bardziej nie powinny się nimi interesować takie dzieciaki. W końcu przestałam zwracać na nie uwagę i skupiłam wzrok na straganach, między którymi zgubiłam Hiroshiego.
     To był piękny dzień. Idealny na ucieczkę. Przyjemne ciepło grzało mnie w barki, a  źdźbła trawy wesoło wznosiły się ku słońcu. Niedaleko mnie przeleciał wielobarwny motyl. Zazdrościłam mu. W każdej chwili mógł odlecieć gdzie chciał, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Dzieciaki przede mną nadal się kłóciły. Uśmiechnęłam się. Też kiedyś byłam jak one. Zamknęłam oczy i rozluźniona wystawiłam twarz na słońce.
     Błogość sielanki przerwał przeraźliwy huk. Małolaty poderwały się z trawy i pobiegły błyskawicznie do miasta sprawdzić co się stało. Przeraziłam się. Co mogło narobić tak przeraźliwego hałasu w mieście tak małym, jakim była Shiganshina, do tego otoczonym ze wszystkich stron pięćdziesięciometrowymi murami? A co ważniejsze – co mogło zasłonić całe słońce, które jeszcze minutę temu raźnie rozświetlało wszystkim dzień? Ludzie zaczęli wrzeszczeć. Dzieci płakały. Każdy przepychał się we wszystkie strony, niczym bydło. Wstałam, zaczęłam wyglądać Hiroshiego. Nie mogłam go nigdzie dostrzec. Nie wiedziałam też, co spowodowało ten przeraźliwy hałas, ponieważ byłam otoczona ze wszystkich stron budynkami. Zostawiłam plecak i rzuciłam się w tłum. Między obcymi głowami mignęła mi jego głowa – jego, który był moją ostatnią deską ratunku w tym popapranym świecie. Przeciskaliśmy się do siebie. Oczy chłopaka wyrażały tylko jedno uczucie – przerażenie. Gdy tylko do mnie dopadł, chwycił mnie za głowę i wrzasnął:
    -Natsuko, to tytan! OGROMNY TYTAN, rozumiesz?! Musimy stąd ucieka... - nie dokończył zdania, ponieważ niebo przeszył jeszcze przeraźliwszy od poprzedniego huk. Rzuciliśmy się na ziemię, Hiroshi okrył mnie własny ciałem. Nad naszymi głowami leciały z ogromną prędkością odłamki muru wielkości domów. Jeden z nich trafił w budynek niedaleko nas, rozbijając go w proch. Jedynym, co potem dostrzegłam, był mężczyzna wystający spod ogromnego głazu, którego nogi znajdowały się pod masą kilogramów. Widziałam jego nagie kości i grymas bólu malujący się na jego twarzy. Chciałam mu pomóc, jednak Hiroshi odciągnął mnie siłą, powtarzając mi co chwilę do ucha, że musimy uciekać. Ciągnął mnie brutalnie za ramię, przepychając się między przerażonymi ludźmi niczym taran. Dźwięki chaosu zagłuszyły dziesiątki, a następnie setki ciężkich grzmotów, które brzmiały przerażająco podobnie do kroków... To nie mogło dziać się naprawdę... Ledwo przebierałam nogami. Moim jedynym łącznikiem z rzeczywistością była ręka tego jedynego, ciągle bezlitośnie ciągnąca mnie naprzód.
     Znaleźliśmy się w wąskiej, wysokiej uliczce. Wydostaliśmy się z tłumu jakiś czas temu i biegliśmy w szoku sami. Mogliśmy podążać tylko prosto, ponieważ z budynek  za nami zawalił się i odgrodził na drogę powrotną. Byliśmy już blisko końca – sto, czy sto pięćdziesiąt metrów, kiedy nagle zza budynku wyłonił się on...tytan... Miał ponad siedem metrów wysokości i nagie ciało. Jego nienaturalna budowa była urzekająco podobna do ludzkiej. Grube masywne ciało wydawało się nie pasować do jego długiej, obrzydliwej szyi. Miał pochyloną głowę,  grube, tłuste czarne włosy opadały mu na czoło. Podniósł wzrok z ziemi i spojrzał w naszą stronę. Ogromne, puste oczy otworzyły się szerzej, jakby na znak zaskoczenia, które potem przerodziło się patologiczną chęć mordu. Tytan uśmiechnął się, pokazując swoje ogromne, żółte zęby.
     Moje serce stanęło. Do moich nozdrzy dochodziła obrzydliwa woń jego oddechu. Hiroshi wydał z siebie dziki ryk i odepchnął mnie do tyłu. Upadłam na kolana. Mogłam jedynie obserwować, jak próbował on uniknąć chciwych rąk wstrętnego olbrzyma. Po pięciu sekundach zabawa się skończyła. Tytan chwycił go wpół i podniósł na wysokość sześciu metrów.
    -HIROSHI, BOŻE HIROSHI!!!  - moje gardło przestało być mi posłuszne. Olbrzymia ręka z sekundy na sekundę coraz bardziej się na nim zaciskała.
    -NATSUKO, UCIEKAJ, ROZUMIESZ, UCIEKAJ!!! - wydusił z siebie resztką sił – MASZ ŻYĆ! KOCHAM CIĘ, NATSUKO.
     Nie posłuchałam się go, nie uciekłam. Tkwiłam wpatrzona w jego twarz. W momencie, w którym przestał mówić, jego żebra wydały makabryczny odgłos, łamiąc się wszystkie. Zapewne przebiły mu wszystkie organy, lecz on nadal patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. Po chwili spojrzenie to stało się nieobecne i zimne. Tytan włożył jego głowę pomiędzy swoje zęby. Zacisnął je niczym kleszcze. Oblał mnie piękny deszcz rubinowej krwi. Widziałam bezgłowe ciało Hiroshiego wiszące bezwładnie między palcami oprawcy. On nie żył, Hiroshi nie żył. Umarła moja ostatnia nadzieja na tym świecie.
     Nadal klęczałam na ziemi, w ogromnej kałuży krwi. Objęłam się rękami, łkając. Wyobraziłam sobie, że tylko ta czerwona barwa, jaka po nim została, jest moim ukochanym, który przytula mnie na pożegnanie. Położyłam się w niej, pozwalając, by moje łzy się z nią mieszały.
     Tytan chwycił i podniósł mnie za włosy. Posoka ściekała ze mnie i kapała mi ze stóp. Czułam przeogromny ból. Miałam wrażenie, że skóra odchodzi mi od czaszki. Poczułam na skroniach stróżki świeżej, ciepłej krwi, miałam w ustach jej metaliczny smak. Zostałam uniesiona nad przeogromne usta.
     Przypomniałam sobie moją matkę. Zabraniała mi być z Hiroshim, ponieważ przez niego chciałam wstąpić do Zwiadowców. Ciekawe, co się z nią stało. Może uciekła i schroniła się w jakimś bezpiecznym miejscu, a może została pożarta, niczym mój ukochany...? A ta trójka dzieciaków? Uratowały się? Czy zostały zgniecione przez ogromne głazy...?
     Tytan rozłożył swoje wydatne wargi. Między zębami miał resztki ciała Hiroshiego. Trafiłam między nie w całości. Światło za mną gasło razem z zamykającymi się, ogromnymi ustami. Zapłakałam i wydałam ostatni krzyk. Nie chciałam takiego życia. Pragnęłam spędzić więcej czasu z tym jedynym, może wychować kiedyś nasze dzieci... Kolosalny język poruszył się pode mną, a gigantyczne zęby trzonowe zacisnęły się na moim brzuchu. Eksplozja bólu wypełniła mój mózg. Ostatnia rzecz, o której pomyślałam przed zgnieceniem mojej głowy było to, że od teraz na zawsze będę szczęśliwa, spotkam się ze zmarłym ojcem oraz wraz z Hiroshim stworzę wieczną jedność, o której zawsze marzyłam.
     Byłam wypełniona nadzieją, że tak się stanie.




                      _________________________________________________________


Praca nr.3

Shingeki No Kyojin: Upadek Marii

Prowadźcie mnie przez mrok świata doczesnego,
Niech wasz cień chłodzi me czoło w trudów codziennych spiekocie,
Gdziekolwiek się znajdę, wszędzie i zawsze,
Wasz krąg ochraniać mnie będzie.
Wy czuwacie nam mym domem, nad mym ciałem, nad mą duszą, niech chwała i wieczna cześć wam będzie...
Amen...
Przeżegnałem się szybko, podrywając się jednocześnie z klęczek. Wszystkie moje kości zaprotestowały przeciw tak nagłemu poruszeniu. Przeciągnąłem się niezadowolony i podszedłem do okna. Ani jednej chmurki. Dzień zapowiadał się piękny.
Targany nagłą potrzebą postanowiłem wykorzystać okazję i wyjść na spacer. Skierowałem swe kroki w kierunku wyjścia, wyszedłem na zewnątrz i energicznie zamknąłem drzwi, klucz schowałem pod ruszającym się kamieniem w murku okalającym ogród- będzie tam czekał nadejścia gosposi, która niebawem zjawi się aby uprzątnąć naczynia po obiedzie. Oblizałem swe wargi na wspomnienie niedawnego posiłku.
Mario, Rose, Sina, opiekunki moje,
Rozejrzałem się bacznie dookoła mierząc wzrokiem otaczających mnie mieszkańców miasta a z nimi ich troski i zmartwienia. Ach ci zwykli ludzie, zajmują się tak przyziemnymi sprawami, zamiast oddać swe życie, problemy (i pieniądze) pod opiekę łaskawych murów. Pokręciłem z przekorą głową. No jak można, no jak…
-Witajcie, Wasza Wielebność!- Zatrzymałem się gwałtownie słysząc głos i splotłem dłonie na mym pokaźnym brzuchu.
-Witaj Rinin! Czyżbyś zechciał się w końcu nawrócić?- Zapytałem żartobliwym tonem.
-Rimin, pastorze…- Odpowiedział zdejmując kapelusz. Znałem go z widzenia, był krępym mężczyzną, mniej więcej czterdziestopięcioletnim, nieco młodszym ode mnie. Pracował jako szewc, jego praca w najmniejszym stopniu nie przykładała się ku chwale świętych murów, była taka patetyczna…
-Hę, a więc nie masz zamiaru przejść się do mnie na nabożeństwo?
-Och, nie muszę, żona po przyjściu z mszy zawsze cytuje wasze kazania…- Jego żona była dobrą, uczciwą kobietą, cotygodniowo płacącą ofiarę za ochronę świadczoną przez mury. Nie to co jej mąż, który w końcu powinien odwdzięczyć się jakoś za ochronę świadczoną mu przez Marię…
Nagle zagłuszył mnie przeraźliwy huk. Złapałem się za uszy, w których zaczęło mi już piszczeć.
-Błyskawica? Tak bez burzy?- Dotarły do mnie słowa szewca.
Próbowałem się skupić ale przez bolesne pulsowanie w głowie całkowicie straciłem orientację. Jestem na to za stary, pomyślałem.
-Może coś się stało na murach? Wybuchło działo albo…
-Nie bluźnij przeciwko Marii!- W tej samej chwili, w której wypowiedziałem te słowa, jakaś niewidoczna siła rzuciła mną o ziemię. Przed oczyma zatańczyły mi gwiazdy, otumaniony podniosłem się na kolana aby zobaczyć co się stało.
-RININ!- Wrzasnąłem na całe gardło nie słysząc swego głosu. Co się stało? Ogłuchłem? To przez te armaty? Wokół mnie biegali ludzie. Krzyczeli. Wstałem powoli, kulejąc oparłem się o najbliższy budynek. Moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa po raz kolejny, a moją kostkę przeszyła fala bólu.
-Rinin…- W miejscu, gdzie wcześniej stał mój towarzysz widniał krater z wystającym ponad ziemię kawałkiem muru.
-Bluźnił… Bluźnił! To kara, jaką ponoszą grzesznicy nie oddający ofiary i należytej czci murom!- Tak, sam tego chciał. To było do przewidzenia… Muszę się dostać do murów, one są moją jedyną nadzieją. Niech wiedzą, kto jest ich oddanym sługą…
Zrobiłem krok w przeciwnym kierunku niż biegnący ludzie. I kolejny. I następny. Powoli odzyskiwałem słuch, do moich uszu docierały krzyki i płacz przerażonych obywateli. Niewierni. Gdyby tylko szli ze mną ku murom, nic by im nie było…
-Człowieku uciekaj!- Jakiś żołnierz z korpusu stacjonarnego złapał mnie za ramię. Odtrąciłem go.
-Zostaw mnie grzeszniku! To sąd ostateczny! Będziesz płonął w piekle!- Mężczyzna machnął na mnie ręką  i pobiegł dalej. Tak, to właśnie  mury wymierzały kary, a ci głupcy przed nimi uciekali, uciekali przed swoim przeznaczeniem. To miasto grzeszników było już stracone. Rzuciłem okiem na domy powalone i uszkodzone odłamkami muru. Tak, mieszkali w nich grzesznicy. Tak, to mury wymierzyły im sprawiedliwość… Och, jak ci głupio ludzie uciekają w popłochu…
Znów ktoś mnie potrącił i jednocześnie wyrwał z myśli, tym jednak razem się nie zatrzymał i mogłem spokojnie iść dalej. Parłem dalej naprzód, wiedząc, że Maria ma mnie w swej opiece. Na ulicach było pełno ciał, przekroczyłem ponad zwłokami kogoś, kto został stratowany przez tłum. To grzesznik. Zasłużył na śmierć.
Zrobiło się cicho, pełne trwogi ludzkie głosy zostały za mną. Szedłem przez puste ulice widząc już majaczący między budynkami mur. Nareszcie.
Mario, Rose, Sina…
Zza zniszczonego domu wyłoniła się wysoka sylwetka. Rozglądnęła się chwilę po obcym miejscu.
Opiekunki moje,  Prowadźcie mnie przez mrok świata doczesnego…
W oczach humanoidalnej postaci błysnął odbity promyk światła, wyglądała prawie jakby była rozumna.
Niech wasz cień chłodzi me czoło w trudów codziennych spiekocie…
Na jej ustach zamajaczył ironiczny uśmiech, obrzydliwie podobny do ludzkiego, z podbródka spływały jej nie zaschnięte jeszcze strużki krwi.
Gdziekolwiek się znajdę, wszędzie i zawsze, Wasz krąg ochraniać mnie będzie….
Tej postaci nie powinno tu być, nie należała do tego świata, do świata za murem. Ale jednak się tu znalazła i zastygła w bezruchu przyglądając mi się bacznie.
Wy czuwacie nam mym domem, nad mym ciałem, nad mą duszą…
Słońce sprawiło, że ogromne cielsko zakryło mnie swym cieniem. Olbrzymia ręka wyciągnęła się w moją stronę i pochwyciła mnie w chwili gdy upadłem na kolana.
…Mario?...
Tytan otworzył swe usta a ostatnią rzeczą jaką dane mi było oglądać stała się biel jego zębów i czerwień mej krwi.
 Niech chwała i wieczna cześć murom będzie!






2 komentarze:

  1. Numer 3 jest super . Najbardziej ciekawy miim zdaniem

    OdpowiedzUsuń
  2. Numerek 3. Krótko i ciekawie. Jak dla mnie najlepsza praca :D.

    OdpowiedzUsuń